Relacja z obchodów 102-lecia Republiki Turcji

Wczoraj Turcja obchodziła 102. rocznicę proklamowania Republiki. W wydarzeniu upamietniającym rocznicę, wziął udział przedstawiciel Towarzystwa Myśli Johna Locke'a - dr Filip Furman.

Między Atatürkiem a Erdoğanen – o mądrości narodów i naszej bezradności

Autor: Dr Filip Furman

Rocznica proklamowania Republiki Tureckiej, w przeciwieństwie do polskiego Święta Niepodległości czy amerykańskiego Dnia Deklaracji, nie jest rocznicą uwolnienia się spod obcych rządów. To raczej symbol narodzin nowego porządku – przekształcenia upadającego imperium w nowoczesne, świeckie państwo narodowe.

Ta różnica ma znaczenie. Bo w Turcji dzień republiki to nie wspomnienie triumfu nad zaborcami, lecz refleksja nad własną zdolnością do odrodzenia się – zrozumienia, że przeszłość, choć trudna, może być fundamentem przyszłości.

Od Kalifatu do Republiki

Dzisiejsza Turcja rozumie swoją historię i swoje miejsce na świecie. Nie odcina się od przeszłości – przetwarza ją. Współczesny rząd, choć wydaje się zdecydowanie antykemalistyczny, coraz częściej sięga po imperialne symbole i narracje. Nieprzypadkowo: Imperium Osmańskie nazywało się przecież w istocie "Khilafat Usmani" – Kalifatem Osmańskim – było ostatnim prawdziwym kalifatem, z bardzo szerokim zakresem duchowej i politycznej władzy nad światem islamu.

Mustafa Kemal Atatürk odciął się od tej tradycji, tworząc świecką republikę na wzór europejski. Państwo nowoczesne, zachodnie, oparte na racjonalizmie i laicyzmie. Jego "rewolucja" miała jednak swoją cenę: w imię modernizacji wyrugowano alfabet arabski, odcinając całe pokolenia od własnej kulturowej przeszłości. Dziś nikt poza osobami religijnymi (które uczą się arabskiego, żeby czytań Koran) nie jest w stanie czytać dawnych tureckich tekstów – podobnie jak my nie sięgamy do źródeł naszej cywilizacji bez znajomości łaciny i greki.

Radykalny rozdział religii od państwa miał też wymiar symboliczny – przez dekady kobiety zatrudnione w sektorze publicznym miały zakaz noszenia chust. Dopiero Recep Tayyip Erdoğan zniósł ten przepis, przywracając pewien religijny wymiar wolności osobistej.

Dlaczego Erdoğan świętuje Atatürka

Paradoksalnie to właśnie dzisiejsza Turcja – tak chętnie sięgająca po imperialne dziedzictwo – najbardziej uroczyście świętuje rocznicę Republiki. Dlaczego? Bo Turcy nie są sentymentalni w głupi sposób. Rozumieją, że ich imperium zostało zniszczone nie przez zdradę, lecz przez własne zapóźnienie. Kalifat był kolosem na glinianych nogach – potęgą archaiczną, państwem XIX lub nawet XVIII wiecznym, niezdolnym do sprostania wyzwaniom XX stulecia. Państwem zapóźnionym nie tylko technologicznie czy ekonomicznie, ale przede wszystkim mentalnie - jego elity nie były w stanie w dużej mierze nawet zrozumieć przemian, którym podlegały.

Atatürk, można powiedzieć, dokończył proces rozpadu – ale jednocześnie zatrzymał upadek. Dał narodowi nowoczesność, sprawczość i dumę. Stworzył państwo zdolne do przetrwania na forum międzynarodowym, a nie tylko do wspominania swojej dawnej wielkości.

Dlatego w Turcji można być konserwatystą i czcić Atatürka. Można tęsknić za dawnym imperium, a zarazem rozumieć sens jego upadku. To lekcja, której w Polsce wciąż nie odrobiliśmy: różnica między nostalgią a świadomością historyczną.

Chińska lekcja pamięci

Podobne zjawisko obserwujemy w Chinach. Tamtejsze władze dawno już odrzuciły maoizm w jego rewolucyjnej postaci, oczyściły partię z fanatyków i otworzyły gospodarkę na świat. Mimo to wciąż pozostają przy symbolice komunistycznej. Dlaczego? Bo to komuniści wywalczyli niepodległość od potęg kolonialnych. Zmieniono treść, ale zachowano formę – z pragmatyzmu, nie z ideologii.

Współczesny chiński system bywa nazywa się „socjalizmem o chińskiej charakterystyce”. Faktycznie jest to kapitalizm regulowany w strategicznych obszarach, z olbrzymią dozą leseferyzmu dla mniejszych podmiotów. To model, który – przy wszystkich zastrzeżeniach zarówno co do wolności jednostki, jak i pełni wolności gospodarczej – buduje potęgę państwa, a nie partyjne interesy. I tego właśnie w Polsce najbardziej nam brakuje: myślenia państwowego, a nie plemiennego.

Symbol, kultura, interes

Druga refleksja z tureckiego święta ma wymiar bardziej praktyczny. Podczas uroczystości Jego Ekscelencja Ambasador w pierwszych zdaniach wymienił najważniejsze tureckie firmy bezpośrednio z nazwy. Na tle występów muzycznych wyświetlano reklamy tureckiego uzbrojenia i technologii. To połączenie kultury, symbolu i interesu. Odpowiedzialna dyplomacja rozumie, że nie ma "nadbudowy" bez "bazy" – bez silnej gospodarki i sprawczości ekonomicznej.

Na koniec

Turcja świętująca swoje 102-lecie pokazuje, że narody dojrzałe potrafią łączyć przeszłość z przyszłością, religię z nowoczesnością, symbol z pragmatyzmem. Potrafią czcić swoich bohaterów, nawet jeśli byli ideologicznie inni niż obecnie obrany polityczny kurs.

My wciąż tego nie potrafimy. Wciąż wybieramy między przeszłością a nowoczesnością, zamiast je łączyć. Tę lekcję powinniśmy jak najszybciej odrobić.

Przedstawiciel Towarzystwa Myśli Johna Locke'a, dr Filip Furman, obok portretu Mustafy Kemala Atatürka

Section image

Występ artystyczny

Section image